Jestem w niebie

big_36117

Jestem w niebie…czyli skrawki przemyśleń w samolocie z ubiegłego tygodnia

Jestem w niebie. Ponad chmurami. Nie ma tu mojego życia, obowiązków, codzienności. Zostawiłam za sobą. Jest teraz cudowna, kojąca, biała puszystość w dole.

Nie spałam w nocy, nie mogłam zasnąć, wróciły stare lęki, nieokreślone, niewytłumaczalne.

Przecież kiedyś tak bardzo lubiłam latać, podróżować. Dlaczego teraz czuję inaczej, dlaczego się boję?…myślałam.  Nie akceptuję tej wylęknionej części siebie.

A jeszcze dzień wcześniej rozmowa z nauczycielką Julii. Moja mała buntowniczka sprzeciwia się wszelkim nakazom w najlepiej wyuczony dla siebie sposób, jednocześnie najbardziej nieznośny i trudny do przebrnięcia dla innych. Po prostu płacze głośno przy całej klasie tak długo, aż postawi na swoim. Nie można prowadzić zajęć, nikt nie może nic zrobić. Pięciolatka w swoim poczuciu krzywdy dezorganizuje czas całej klasy, ponieważ pani zwróciła jej uwagę, że kapsla od butelki nie można trzymać w buzi, ponieważ można się zakrztusić. Próba założenia krawatu zakończyła się podobnie.

A ja jestem już zmęczona walką. Chciałam żeby moje dziecko miało swoje zdanie, nie poddawało się presji otoczenia – ale ostatnie dni mnie przerosły. Nasilające się problemy zdrowotne po dodaniu buntownika z byle powodu w domu, który karze mnie swoim płaczem wyczerpały moje zasoby psychiczne.

Czuję się zmęczona, mam poczucie porażki. Chcę dobrze , a wychodzi inaczej, jak zwykle. Znów zawaliłam jako matka. Szczytne ideały upadają.

Ale czy rzeczywiście? Dlaczego tak łatwo przechodzę w utarty schemat ‘znów mi się nie udało’? Dlaczego po którymś potknięciu czuje się tak kiepsko? …..Rozmyślaniom nocnym nie było końca. Wszystkie mięśnie miałam napięte, jakby w gotowości do biegu. Szczęka zaciśnięta, zwiastująca jutrzejszy ból głowy, zaciskający się obręczą wokół czaszki.

Próbowałam głębokich, stopniowo wydłużanych oddechów, technik wizualizacyjnych, świadomej uwagi skierowanej na rozluźnienie ciała, popijania wody. Po jakimś czasie udało się. Czyli mogę, mogę wyluzować, mogę odpuścić…choćby na chwilę. To już coś.

Dziś jeszcze jazda na lotnisko napięta, ale zaraz po odprawie poszłam na kawę…to zawsze rozluźnia. Potem spojrzałam na wielki billboard z listą odlotów. I przyszedł oddech i przyszło rozluźnienie.

Nie mam malucha przy sobie, żadnych soczków , buteleczek, siusiu, nie mam zbędnych bagaży.  Za to mam jeden sweter na przebranie, troszczę się tylko o siebie. Dawno niedoświadczane uczucie. Jak lekko. Znów przypominam sobie jak lubiłam latać, przemieszczać się, dystansować od wszystkiego. Tak jakby fizyczna odległość stawała się barierą przez którą problemy nie mogą się przebić. Zostają tam w dole, poza mną.

A pode mną puch i białość. W miejscach prześwitu coś jakby kawałki lądu- malutkie osady ludzkie, jak mini-klocuszki. Lego dla dorosłych. W tle horyzont, jakiś inny samolot zaznacza ciemną smugą swoją trajektorię lotu.

Tak dawno nie latałam, nie podróżowałam sama. A przecież bycie matką to nie wszystko. Świat się na tym nie kończy. Zaczyna z pewnością bo nowe życie to i nowy cały świat. Ale nie kończy. Przynajmniej nie mój. Potrzebuję chwil oderwania, szkoleń, nowych miejsc i ludzi. Wyjazdów w nieznane. I wiem że za chwilę wrócę stęskniona za moimi, z nową porcją sił, entuzjazmu i energii, którą znów będę mogła im przekazać. I będę szczęśliwa przytulając moją kruszynkę. A tymczasem podładuję swoje akumulatory. A tymczasem lecę i tak jest dobrze. I życie się do mnie uśmiecha.

Leave a comment